Tag Archives: Leopold Staff

Pogoda późnej już jesieni

Zwykły wpis

Pogoda późnej już jesieni

Słoneczny miód na ziemię zlewa.

Liście się złocą w sto odcieni.

Powiewa wiatr i szumią drzewa.

 

Rozkosz najsłodsza i okrutna

Upaja serce bezlitośnie.

Nieba głąb blada jest i smutna,

Jak w dniach starości myśl o wiośnie.

 

A drzewa nie przestają szumieć:

Nadziei pieśń czy wyrzeczenia?

Serce daremnie chce zrozumieć,

Gdzie nie ma nic do zrozumienia.

List z jesieni

Zwykły wpis

Czekam listu od ciebie… Tam Południa słońce

I morze mówi z tobą… U mnie długa słota,

Samotność, jesień, chmury i drzewa więdnące…

Dziś pogoda… lecz słońce chore – jak tęsknota…

 

Nim wyślesz, włóż list w trawę wonną albo w kwiaty,

Bo tu żadne nie kwitną już… Niech go przepoi

Spokój, woń słońca, szczęście twej bliży i szaty –

Albo go noś godzinę w fałdach sukni swojej…

 

A papier niechaj będzie niebieski… Bo może

Znów przyjdą chmury szare, smutne, znów na dworze

Słota łkać będzie, kiedy list przyjdzie od ciebie;

 

Skarżyć się będą drzewa, co więdną i mokną,

A ja, samotny, może znów będę przez okno

Patrzał za małym skrawkiem błękitu na niebie…

Zachód jesienny

Zwykły wpis


 

Przeszłość jak ogród zaczarowany,

Przyszłość jak pełna owoców misa.

Liści opadłych złote dywany,

Winograd ognia strzępami zwisa.

 

Zmierzch, jak dzieciństwo, roztacza cudy.

Barwne muzyki miast myśli przędzie.

Nie ma pamięci i nie ma złudy.

Wszystko jest prawdą. Wszystko jest wszędzie.

 

Sok purpurowe rozpiera grono

Na dni jesiennych wino wyborne.

Wszystko dziś piękne było. Niech płoną

Rudoczerwone lasy wieczorne.

Bunt jesienny

Zwykły wpis


Gdzież jest ta wywalczona z mozołem pogoda,

Ku której mnie przez lata wiodły strome ścieżki?

Jestem znów jak samotna, przydrożna gospoda,

Do której się o zmierzchu wdarły rzezimieszki.

 

Drzwi i okna wrogimi wyłamali siły

I wygnali spokojnych i radosnych gości.

Może to obraz nieco dziwaczny, zawiły,

Ale i sprawa moja nie ma się najprościej.

 

Czarnych chmur mi naniosły jesienne zawieje,

Miotają duszą moją jak najlichszą słomą,

Na cztery wiatry poszły z otuchą nadzieje

I tylko jedno pewne, że nic nie wiadomo.

 

O, cicha, niezmącona harmonio bez skazy,

Płaszczu, któryś mi dawał od chłodów ochronę

I który odwracałem już w życiu dwa razy,

Chyba nie przenicuję cię na trzecią stronę.

 

Precz, łatanino, marne partactwo krawieckie!

Nie będę na grzbiet wdziewał z łachmanów odzienia.

W tkaninę tę zakradły się nici zdradzieckie,

Nie chcę mądrości zszytej łatą wyrzeczenia!

 

Na nowo zacząć żmudną pracę Penelopy,

Choćby ją znów pruć przyszło od samego wątku!

Ruszyć z podnóżka gnuśnie wypoczęte stopy

I zmusić do wędrówki twardej od początku!

 

Obudź, serce, porywy tak jeszcze niedawne,

Wzbierz jako żagiel wiatrem i jak owoc sokiem,

Tryśnij z siebie jak wino bosko marnotrawne

I nad światem się rozlej pienistym obłokiem.

 

Przemierz raz jeszcze wszystkie szczyty i otchłanie,

Niech wiara twa zapory obala i kruszy,

Aż runiesz i z wszystkiego rozum ci zostanie,

Ta ostatnia kolumna na ruinach duszy.

 


Jesień (tom „Wiklina” 1954 rok)

Zwykły wpis

Słońce nietowarzyskie

Przez mgły lotną pianę

Lśni na wpół nieobecne,

Jakby zakazane.

 

Jaskółki, szyjąc przestrzeń

Igłami świergotu,

Zarzucają na siebie

Lasso swego lotu.

 

Ospały powiew, orząc

Staw w bruzdy i skiby,

W sieć zmarszczek wodnej szyby

Złowił wszystkie ryby.